Małpy na stół! – Révolte
Tu wszystko jest możliwe. Meduza odgania z czoła irytującego owada, sowy jeżdżą na łyżwach, a małpy zajadają się ostrygami i popijają je winem. Na półmiskach od Révolte fantazja miesza się z rzeczywistością.
Tu wszystko jest możliwe. Meduza odgania z czoła irytującego owada, sowy jeżdżą na łyżwach, a małpy zajadają się ostrygami i popijają je winem. Na półmiskach od Révolte fantazja miesza się z rzeczywistością.
To jest ten typ naczyń, który lubię najbardziej. Zwracający na siebie uwagę, tak jakby talerze oburzały się, że nie są tylko naczyniami, ale czymś więcej. Na półmiskach od polskiej marki możecie jeść, ale i powiesić je na ścianie czy użyć jako tzw. vide-poche.
Kiedy myślimy o rozkoszy w kontekście naczyń, pierwsze skojarzenie to talerze i kubki z golasami. To już mamy odhaczone – zerknijcie do tekstu, w którym polecam cudowne polskie marki tworzące piękne rzeczy. Ale rozkosz to też coś więcej. Coś, co wywołuje jęk zachwytu. I teraz wkracza Révolte całe na… nie, nie na biało, bardziej – na bogato!
Marka powstała niedawno, ale jej początków można doszukiwać się już w latach 70. XX w. Wtedy to dziadek założycielki w niewielkiej krakowskiej pracowni produkował wyjątkowe jak na tamte czasy lampy z mosiądzu, połączonego z ceramiką i szkłem. Ta niepowtarzalność wzorów, których nie znajdziecie nigdzie indziej i przywiązanie do szczegółu sprawia, że Révolte może być dumnym sukcesorem tamtej firmy. Swoją drogą, musicie koniecznie poznać historię dziadka właścicielki Révolte – co to był za gość! Historię przeczytacie tu.
Kasia Sołtysik, założycielka Révolte mówi o swoich półmiskach jako o „wyjątkowych towarzyszach codzienności”. Coś w tym jest. Talerze zostały zaprojektowane jako vide-poche, co po francusku znaczy tyle co pusta kieszeń. Dokładnie do tego służą – ustawiamy sobie półmisek z ryciną męskich pośladków na szafce przy drzwiach do domu albo na toaletce i używamy jako miejsca na drobiazgi: monety, klucze, szminki, pierdółki (swoją drogą Kasia zapytana o to, który półmisek by wybrała, gdyby tylko jeden miał przetrwać próbę czasu, postawiła właśnie na dupkę!).
Nazwa marki, Révolte, może być rozumiana dwojako. Z jednej strony, jak mówi mi Kasia, to niezależność, pójście swoją drogą w ceramicznym świecie. Z drugiej, Révolte nawiązuje do rewolucji przeciwko nudzie, nijakości i bylejakości. Nasze otoczenie może być przecież źródłem przyjemności. Rzut oka na talerz z ryciną Marii Magdaleny, po której włosach przechadza się skorpion albo na papużki, które przycupnęły na gałęziach wywołuje uśmiech, no nie ma siły żeby nie wywołał. Dla twórczyni Révolte dawne obrazy i ryciny są niewyczerpanym źródłem inspiracji. Jak sama mówi:
Dla Kasi najbardziej inspirującymi okresami w historii sztuki są renesans i barok. Stare obrazy i ryciny są dowcipnie zestawione je z nietypowymi elementami. Kto by pomyślał, że w holenderskim bielonym domu z XVIII wieku mogą zamieszkać wesołe małpki palące fajki i zajadające się ostrygami? Te nieco surrealistyczne zestawienia sprawiają, że półmiski mają w sobie humor, coś co rozbija powagę klasycznych rycin.
Stworzenie jednego takiego talerza trwa nawet kilka dni. Wszystko dlatego, że to produkcja ręczna. Talerze są wyklejane kalką ceramiczną, po czym trafiają do pieca. Później złocenie (tak, brzegi są pokryte 24-karatową warstewką złota) i znowu do pieca. Jednak tym, co często zajmuje najwięcej czasu jest proces testowania kolorów. Zupełnie inaczej wyglądają bowiem kolory przed i po wypale. Poszukiwania idealnego odcienia potrafią trwać nawet półtora miesiąca i oznaczać co najmniej kilkanaście próbnych wypałów.
Pomijając już fakt, że same talerze są wspaniałe, muszę też powiedzieć dwa słowa o pakowaniu. Bo wiecie – można mieć świetny produkt, a zapakować go byle jak. A ludzie zwracają uwagę na takie rzeczy, to właśnie dbałość o szczegóły, o to, żeby klient miał poczucie, że dostaje coś wyjątkowego, świadczą o klasie marki. Półmiski Révolte są zapakowane tak, że ich odpakowywanie to też element owej rozkoszy, o której mówiłam na początku. Przede wszystkim paczka pachnie. Takim ni to męskim, ni to damskim zapachem, czymś, czym mogłoby pachnieć moje mieszkanie. To jest mocny, wyrazisty zapach, żadne tam słodkie pitu-pitu. Do tego mamy kilka warstw zabezpieczających, od folii bąbelkowej po czarny papier przewiązany czarną wstążką. Wszystko tu jest spójne.
Dla wielu osób półmiski Révolte stały się obiektem kolekcjonerskim. Podobnie jak wcześniej np. talerze z pracami Piera Fornasettiego, półmiski naszej rodzimej zbuntowanej marki zdobią ściany, tworząc fikuśne kompozycje (w sklepie Révolte można kupić specjalne uchwyty do powieszenia talerzy na ścianie).
– mówi Kasia.
Na koniec dwa słowa o cenie. Zdaję sobie sprawę, że 300 zł za talerz to dużo. Ale pamiętajcie, że po pierwsze, to są rzeczy robione z niezwykłą starannością i troską o detale, a po drugie jeśli chodzi o jakość i wygląd, to nie ma w Polsce dzisiaj podobnej marki. Wiem też, że kupując tak drogą rzecz, często mamy opory, żeby jej używać – nie miejcie ich! Właśnie o to chodzi, żeby z tych naczyń korzystać, jeśli nie w jadalni jako z talerzy do jedzenia, to właśnie w formie vide-poche. Małpy na stoły!
Talerze, a wkrótce także świece i inne dodatki do wnętrz, kupicie w HE Concept Store w Hotelu Europejskim, sklepie Yestersen w Warszawie lub na stronie marki. Révolte planuje też otwarcie własnej pracowni połączonej z showroomem.
Zdjęcia: Materiały prasowe (poza zdjęciem głównym)